20 listopada 2011

Nie straszna mi słota...

Po moich wakacjach zostalo juz tylko wspomnienie i stos rzeczy do prania.
W Hiszpanii zastala mnie szablonowa listopadowa pogoda - jest deszczowo, mgliscie i depresyjnie. Wcale sie jednak nie smuce, bo w koncu swieta tuz, tuz.
Zaczelam juz wiec robic maly przeglad zimowych dekoracji i zapewne w tym roku niewiele sie zmienia.
Wczoraj wrocilam z zakupow z konikiem na biegunach, ktorego upatrzylam juz rok temu i nie wiedziec czemu nie zakupilam. Ot kwestia mojego niezdecydowania. Na szczescie byl dostepny rowniez i w tym roku.


Mimo pogody u mnie wcale nie jest szaro, bo moje margerytki postanowily pokazac mi, ze jednak nie jestem ogrodnicza fajtlapa i zakwitly z cala swoja moca, obsypujac kwiatami krzak od gory do dolu.
Korzystamy wiec z tej szczodrosci ja i moje mieszkanie.



Mam nadzieje, ze w najblizszym czasie uda mi sie je doprowadzic do ladu, co z pewnoscia nie bedzie latwe ze wzgledu na niekonczace sie wariactwa „upiekszajaco-dekorcyjne“, ktore i tak niewiele daja, bo jak glosi powiedzenie „ I w Paryzu nie zrobia z owsa ryzu“.

Zostaje mi cieszyc sie Waszymi pieknymi wnetrzami, co oczywiscie czynie i wlasnie zamierzam nadrobic wszelakie blogowe zaleglosci.

Sciskam mocno!!